Saku nie ma widać za bardzo co robić w życiu. Zaskakująco dobrze znosi swoją 'normalność'. Nawet schudła.
Nie ma sobie nic do zarzucenia. Jest grzeczna, nie pije, nie pali, nawet się uczy i nie zapowiada się, by nie chcieli jej przepuścić do maturalnej. Z ludźmi też wszystko jest ok. Nie wszyscy lubią, ale większość przynajmniej toleruje.
Zadziwiające, jak takie coś może przeszkadzać.
Zadziwiające, jak szybko człowiek potrafi się przyzwyczajać i dostosowywać do sytuacji.
Zaskakujące, jak chwiejna oportunistka, która kłamała, by kryć swoją dupe, teraz potrafi powiedzieć co myśli i mieć niejaką pewność, że za 10 minut nie zmieni zdania.
Zadziwiające, doprawdy, jak bardzo to może przeszkadzać..
Powiedzcie - masochistka, ale lubiłam to. Sama dla siebie byłam nieprzewidywalna, i poniekąd nieodpowiedzialna za nic, co mówię. Nie obchodził mnie nikt, kto nie był z Rodziny. O gosh, to brzmi jak sekta. Gwoli wyjaśnienia - Rodzina to moi Braciszkowie i Siostrzyczka. I naprawdę reszta mnie nie obchodziła. A teraz? Tylu ludzi, z którymi się liczę. Tyle opinii, o które zabiegam, chociaż.. nie chcę. Zaraz. Czy ja nie chcę? Nie chcę być lubiana? Nie chcę się umawiać? Nie chcę, by liczono się z moim zdaniem? Nie chcę poznawać ludzi, zdobywać i rozwijać się?
Ale czy to jedyna droga rozwoju?
Nie wykluczone, że wpędzam się w wyścig szczurów, że zachowuję się jak zwykła nastolatka, która chce by ją akceptowano, a to wszystko jest takie... zwykłe. Normalne. Prozaiczne. Znajomi, kino, koncerty, gadki, chichoty. Tylko jakiś głosik we mnie krzyczy 'co ty do cholery wyprawiasz kretynko?! kim jesteś i co ze sobą zrobiłaś? tego chciałaś? tego? zatonąc w tłumie osób takich samych, jak maski?'
Czy ja wciąż mam swój oryginalny i własny tok myślenia i rozumowania? Czy znowu stałam się czyjąś kopią.. Mam głupie wrażenie, że tak się właśnie stało. Że gdzieś zgubiła się Saku a pojawił mały Klon Społeczny.
To kolejna maska?
W takim razie, gdzie jestem ja..?
ostrzegam, że blog będzie zawierał tresci filozoficzne tudziez poglądy autorki, aczkolwiek ona nie ponosi odpowiedzialności za cokolwiek co kiedykolwiek pomyślała lub napisała. dziękuję.
piątek, 27 listopada 2009
sobota, 7 listopada 2009
5
bo zupa była zza słonia.
bo mam marudzący nastrój.
bo obiecałam sobie nie dać biologii ze mną wygrać i mi nie wychodzi.
bo nie zostałam feministką i chyba żałuję.
bo mam za dużo chęci do niewłaściwej roboty.
bo znowu myślę o tym, o czym nie powinnam.
bo myślałam, że już jest wszystko w porządku a tak naprawdę nic nie jest. i nie będzie.
bo plany nie wychodzą.
bo komiks nie chce się sam rysować.
bo jestem normalna.
nie lubię pytań 'czy to wszystko ma jakiś sens?' nie znoszę. a jednak sama je sobie ostatnio zadaję.
bo.. gdy patrzę cząstkowo, jasne. tu mały cel, tam mały cel. wstać rano - mały sukces. wmusić w siebie jedzenie, gdy żołądek skręca się tak, że robi się niedobrze - jakiś plus. pouczyć się zamiast pograć - nieduże wyzwanie. ale wyzwanie. pójść do szkoły, żeby usłyszeć 'cześć' od kogoś. pogadać z ludźmi. dowiedzieć się, co robię źle, a za co mnie lubią. to takie.. małe cele.
i gdy widzę to tak, wszystko jest super.
ale gdy pomyślę 'fajnie, ale przez to wciąż niczego nie osiągam, nic nie robię, nie idę do przodu, stoję w miejscu' to nagle przestaje być tak ładnie. nie zadowala mnie samo stanie w miejscu, na tyle, by się nie cofać. i ciężko mi stwierdzić, czy idę do przodu.
wciąż nie mogę się przyzwyczaić, że moja 'święta trójca' gdzieś zniknęła. że reaguję teraz tak, a nie inaczej. ciężko znów siebie poznać. Saku nie lubi zmian, oj nie. nie lubi być normalna, taka jak reszta. chociaż to zabawne, odczuwać złość, radość i wszystko.
odczuwać złość, nie być złością.
ale przez to.. przez to nie jestem już oryginalna. jestem zupełnie inna. i nie wiem, czy potrafię się już tak dowolnie zmieniać, czy straciłam to razem z moim socjopatycznym obliczem.
teraz przyjdzie mi się samej mierzyć z życiem. może i tak będzie lepiej.
nic to, rzekł Michał, i poszedł na mury.
bo mam marudzący nastrój.
bo obiecałam sobie nie dać biologii ze mną wygrać i mi nie wychodzi.
bo nie zostałam feministką i chyba żałuję.
bo mam za dużo chęci do niewłaściwej roboty.
bo znowu myślę o tym, o czym nie powinnam.
bo myślałam, że już jest wszystko w porządku a tak naprawdę nic nie jest. i nie będzie.
bo plany nie wychodzą.
bo komiks nie chce się sam rysować.
bo jestem normalna.
nie lubię pytań 'czy to wszystko ma jakiś sens?' nie znoszę. a jednak sama je sobie ostatnio zadaję.
bo.. gdy patrzę cząstkowo, jasne. tu mały cel, tam mały cel. wstać rano - mały sukces. wmusić w siebie jedzenie, gdy żołądek skręca się tak, że robi się niedobrze - jakiś plus. pouczyć się zamiast pograć - nieduże wyzwanie. ale wyzwanie. pójść do szkoły, żeby usłyszeć 'cześć' od kogoś. pogadać z ludźmi. dowiedzieć się, co robię źle, a za co mnie lubią. to takie.. małe cele.
i gdy widzę to tak, wszystko jest super.
ale gdy pomyślę 'fajnie, ale przez to wciąż niczego nie osiągam, nic nie robię, nie idę do przodu, stoję w miejscu' to nagle przestaje być tak ładnie. nie zadowala mnie samo stanie w miejscu, na tyle, by się nie cofać. i ciężko mi stwierdzić, czy idę do przodu.
wciąż nie mogę się przyzwyczaić, że moja 'święta trójca' gdzieś zniknęła. że reaguję teraz tak, a nie inaczej. ciężko znów siebie poznać. Saku nie lubi zmian, oj nie. nie lubi być normalna, taka jak reszta. chociaż to zabawne, odczuwać złość, radość i wszystko.
odczuwać złość, nie być złością.
ale przez to.. przez to nie jestem już oryginalna. jestem zupełnie inna. i nie wiem, czy potrafię się już tak dowolnie zmieniać, czy straciłam to razem z moim socjopatycznym obliczem.
teraz przyjdzie mi się samej mierzyć z życiem. może i tak będzie lepiej.
nic to, rzekł Michał, i poszedł na mury.
Subskrybuj:
Posty (Atom)