sobota, 30 stycznia 2010

9

dziś nie będę smęcić. to nowość, co? mam feeeerie. nic prócz czytania Lalki, Potopu i Zbrodni i Kary czy tam innego badziewia nie zaprząta mej rudej głowy. mogę leżeć ile chcę, jeść lody które idą mi w biodra i uda i przejść dragon age'a na 10 sposobów. i wiecie co? tak! właśnie! Nie mogę. Nie chce mi się leżeć ani odpoczywać, od lodów nagle robi mi się niedobrze a dragon age nudzi na drugi dzień. chciałabym za to.. rysować! mieć sprawny tablet i rysować! ii.. i chciałabym pisać, mam wiele pomysłów i nie skończyłam ani jednego. chciałabym powywalać graty z pokoju NIE! moja ukochana Lucille! znaczy, gitara. tak, coby już nigdzie nie znajdować jakichś zagubionych listków i blaszek..chcę zrobić coś kreatywnego! ulepić bałwana, skończyć stare prace, doskonalić styl! zmienić fryzurę, zaktualizować liczbę mang do przeczytania, doścignąć rzeczywistość!
mogłabym zawsze już mieć 17 lat ^^
z drugiej strony myślę o maturze. o kierunku, na który chcę zdawać i o tym jakie egzaminy będa mi potrzebne. o tym jak mała Saku będzie żyć w Dużej Warszawie. ale.. to w sumie żaden kłopot. Saku już bywała duża.
I chociaż dzisiaj chętniej grałaby w gumę i skakała na skakance i bawiła się w zbijaka i kluchy, palanta, ciuciubabkę... nie, nie. czas dogonić rzeczywistość i stanąć na wysokości zadania!
ależ mam dzisiaj pozytywnej energii! ^o^





No. Wiem, krzywe i tak dalej, ale się tym nie przejmuję ^^ nie dzisiaj. nie, jeżeli chodzi o marzenia ^^

poniedziałek, 11 stycznia 2010

08 albo 08. do wyboru. tak. wybierzcie sobie.

czuję się człowiekiem zupełnie zniewolonym.
nie prawda.
ja nic nie czuję. nic nie wiem. nic nie robię.
bo nic nie mogę.
leżę tylko jak ta księżniczka, zbyt zajęta myśleniem o życiu, żeby żyć.
i teraz mi to przeszkadza.
ale próbowałam już chwytać dzień - i mogę powiedzieć, że to wychodzi tylko wiosną.
nie panuję nad tym jak się zachowam, co powiem, jak coś zrobię.
podobno nie ma złych wyborów. że wystarczy, że to twój wybór, to czyni go automatycznie właściwym. sama tak mówiłam parę dni temu. ale jak zawsze, hipokryzja wraca do mnie rykoszetem. łatwo mi mówić o rzeczach, które mnie nie dotyczą. jak zawsze. mogę mówić o miłości i przyjaźni, bo te słowa są mi obce, jak zagraniczne. słyszałam ostatnio 'kocham cię' tyle razy, że zaczynam się zastanawiać, czy te słowa w ogóle mają jakiekolwiek znaczenie. mają? co to znaczy 'kochać'? niech mnie szlag jeżeli wiem.

tak samo żaden mój wybór nie jest moim wyborem. to wszystko.. wszystko dzieje się samo. jakbym stała za czyimiś plecami. i ciężko mi ocenić, czy mi to pasuje czy nie. nie mogę być obiektywna, nic nie mogę!

nie mam poczucia humoru. nie śmieszą mnie żarty. rozumiem je, ale mnie nie śmieszą. nie bawią mnie rozmowy o niczym. nie bawi mnie brak sensu. niechaj wszystko będzie poukładane. TERAZ.


cii, nic nie mów, bo mnie rozpraszasz.
raz, dwa, trzy, cztery, znikają wszystkie szmery.

czwartek, 7 stycznia 2010

7

niech sobie wszyscy pójdą. niech idą w diabły i dadzą mi święty spokój. albo niech idą do nieba, nic mi aż takiego nie zrobili w końcu..
a jednak, znów powtarzam 'nienawidzę'. jak pacierz. 'nienawidzę' wszystkich i wszystkiego, co nie po mojej myśli. znaczy, degeneracji ciąg dalszy.
nienawidzę ekspedientki, psa, dziecka neostrady z forum, Pewnych Osób.. ktokolwiek mnie zirytuje - zamiast wywoływać elysiiowską refleksję i poczucie winy - zostaje automatycznie znienawidzony. by uciszyć sumienie, by nie pokazać jak łatwo mnie zdenerwować. nienawidzę go - mam prawo się wściec o byle co.
zachowuję się jakbym miała dostać okresu, niewysypiała się i żyła w stresie naraz. i to te optymistyczne określenia.
naprawdę, chciałabym żeby wszyscy sobie poszli, żeby przestali mnie denerwować, zeszli mi z oczu! żeby przestali się domagać kontaktu, żeby mnie zrozumieli - ja mam tego dość!
dziwię się, że ktokolwiek jeszcze ze mną wytrzymuje. podczas rozmowy uciekam i wykręcam się byle czym. wszyscy myślą, że mam ich w dupie, a ja po prostu muszę zacisnąć zęby i jak najszybciej sobie iść, żeby nie zacząć wrzeszczeć. bez powodu.
straciłam.. zaufanie do ludzi. straciłam do nich serce. mam ich dość i chcę żeby dali mi spokój.
ale nie dadzą. i nie wiem czy z tego powodu śmiać się, czy płakać. czy co.
nie zrozumieją, że jak ktoś nie ma emocji, to nie potrzebuje ich wyrazów. nawet w stosunku do siebie.
nie pojmą, że ich pomoc mam tak głęboko w dupie, że nawet nie chcą zaglądać, że jest niepotrzebna, bo ja nie potrzebuje pomocy tylko świętego spokoju!
nie zrozumieją.